Jerzy Pilch, bestsellerowy pisarz, skrył za zasłoną literackiej fikcji wiele tajemnic. Czasem czarujący i uroczy, czasem zimny i niedostępny. W Znaku w październiku ukazuje się kontrowersyjna, pierwsza biografia powstała z Pilchem i wbrew Pilchowi. Obdziera go z fikcji, by pokazać całą prawdę.
Wydawać by się mogło, że Jerzy Pilch w swoich książkach powiedział o sobie wszystko. Nie jest to prawda. Nie jest też prawdą, że jego trzęsące się ręce to efekt alkoholowej choroby, albo – jak chcą inni – kara za grzechy.
Bestsellerowy pisarz skrył za zasłoną literackiej fikcji wiele tajemnic. Czasem czarujący i uroczy, czasem zimny i niedostępny. Ta kontrowersyjna, pierwsza biografia powstała z Pilchem i wbrew Pilchowi, obdziera go z fikcji, by pokazać całą prawdę.
Jerzy Pilch: – Ile dostałaś czasu? – Dwa lata. – Aha, czyli liczą na to, że przed wydaniem zdążę umrzeć.
Katarzyna Kubisiowska – publicystka związana z redakcją „Tygodnika Powszechnego”. Autorka wielu rozmów prasowych z Jerzym Pilchem. Biografia pisarza, nad którą pracowała trzy lata, w rzeczywistości zaczęła powstawać dwadzieścia lat temu, kiedy po raz pierwszy się spotkali i zaczęli ze sobą – na początku wyłącznie prywatnie – rozmawiać.
Wydawać by się mogło, że Jerzy Pilch w swoich książkach powiedział o sobie wszystko. Nie jest to prawda. Nie jest też prawdą, że jego trzęsące się ręce to efekt alkoholowej choroby, albo – jak chcą inni – kara za grzechy.
Bestsellerowy pisarz skrył za zasłoną literackiej fikcji wiele tajemnic. Czasem czarujący i uroczy, czasem zimny i niedostępny. Ta kontrowersyjna, pierwsza biografia powstała z Pilchem i wbrew Pilchowi, obdziera go z fikcji, by pokazać całą prawdę.
Jerzy Pilch: – Ile dostałaś czasu? – Dwa lata. – Aha, czyli liczą na to, że przed wydaniem zdążę umrzeć.
Katarzyna Kubisiowska – publicystka związana z redakcją „Tygodnika Powszechnego”. Autorka wielu rozmów prasowych z Jerzym Pilchem. Biografia pisarza, nad którą pracowała trzy lata, w rzeczywistości zaczęła powstawać dwadzieścia lat temu, kiedy po raz pierwszy się spotkali i zaczęli ze sobą – na początku wyłącznie prywatnie – rozmawiać.
Przeczytajcie fragment
1 PROLOG
Jerzy Pilch:
- Ile dostałaś czasu?
Ja:
- Dwa lata.
- Aha, czyli liczą na to, że przed wydaniem zdążę umrzeć.
Jerzy Pilch:
- Ile dostałaś czasu?
Ja:
- Dwa lata.
- Aha, czyli liczą na to, że przed wydaniem zdążę umrzeć.
Nim zdołałam cokolwiek z siebie wykrztusić, zalała mnie fala entuzjazmu. Pojęłam, że usłyszałam pierwsze zdanie biografii, na dodatek sformułowane przez samego jej bohatera. Czekałam na jeszcze jedno, decydujące - wyrażające zgodę na to, by ona w ogóle powstała. W tym celu zadzwoniłam.
Latami spotykałam go na skrzyżowaniu pod Pocztą Główną. Z torbą na ramieniu szedł aż z ulicy Francesco Nullo w stronę Siennej, dalej, po przekątnej, przecinał Rynek i już był u celu - na Wiślnej, gdzie mieściła się redakcja. Poznaliśmy się w połowie lat dziewięćdziesiątych - zaczęłam się wtedy obracać w środowisku „Tygodnika Powszechnego". Pamiętam go, jak w sztruksowej marynarce i granatowych dżinsach przechadzał się między boksami, rzucając spod osuniętych na nos okularów badawcze spojrzenia. Robił piorunujące wrażenie, tryskał humorem, porywał inteligencją. Jego gwiazda w świecie literackim już wtedy jasno świeciła - maską autora niepokornego z wdziękiem rozgrywał towarzyskie mecze. Wiedział, kiedy być czarującym, a kiedy zimnym i niedostępnym. Sporo rozmawialiśmy o kinie - na bieżąco śledził nowości. Ciekaw był opinii, dopytywał o zdanie.
Kiedyś upierałam się, że Agnieszka Holland zadebiutowała jako reżyserka „Aktorami prowincjonalnymi". Łagodnie wyprowadził mnie z błędu - z zachowaniem chronologii wymienił wszystkie wcześniejsze tytuły: „Obrazki z życia", „Wieczór u Abdona", „Zdjęcia próbne", „Niedzielne dzieci", „Coś za coś". Kiedy w czwórkę - z Basią Kosecką, Anitą Piotrowską i Wojtkiem Kocołowskim - jako młodzi absolwenci filmoznawstwa napisaliśmy „Panoramę kina współczesnego", z przejęciem podarowałam mu autorski egzemplarz. Ucieszył się, powiedział, że coś napisze. Nie napisał.
Z biegiem lat nasza znajomość przekształciła się w zażyłość, a ja pozostawałam pod jego niesłabnącym urokiem. Rozmowy telefoniczne przedłużające się o kolejny kwadrans, powieści czytane w maszynopisie, felietony odszyfrowywane z rękopisów. Odwiedziny w jego rodzinnej Wiśle, na detoksie w Krakowie, w Warszawie na Hożej. Zgoda na bycie ojcem chrzestnym mojego syna. Jerzy kibicujący z moim ojcem na stadionie Cracovii. Bliska mi kobieta, z którą połączyła go namiętność. Wiele miesięcy jego i mojego milczenia, potem przełamywanie lodów. Nie byłam pewna, czy mam prawo i czy warto latami cementowaną relację poświęcać dla jednej książki. Zastanawiałam się, czy zdobędę się na dystans - grunt pod uczciwą biografię - do jego stylu życia, systemu wartości, literatury. Czy odwołując się do co najmniej faktów z jego życia, nie poranię jego i jego bliskich? Czy nie naruszę tego, co bezcenne - dobra osobistego? Czy będę umiała wyznaczyć linię demarkacyjną między tym, co powierzone mi jako poufne, a tym, co będzie wolno mi obwieścić reszcie świata? I czy po wydaniu książki Jerzy nie wykasuje z furią, do której ma łatwy dostęp, numeru telefonu Kubisiowskiej.
Latami spotykałam go na skrzyżowaniu pod Pocztą Główną. Z torbą na ramieniu szedł aż z ulicy Francesco Nullo w stronę Siennej, dalej, po przekątnej, przecinał Rynek i już był u celu - na Wiślnej, gdzie mieściła się redakcja. Poznaliśmy się w połowie lat dziewięćdziesiątych - zaczęłam się wtedy obracać w środowisku „Tygodnika Powszechnego". Pamiętam go, jak w sztruksowej marynarce i granatowych dżinsach przechadzał się między boksami, rzucając spod osuniętych na nos okularów badawcze spojrzenia. Robił piorunujące wrażenie, tryskał humorem, porywał inteligencją. Jego gwiazda w świecie literackim już wtedy jasno świeciła - maską autora niepokornego z wdziękiem rozgrywał towarzyskie mecze. Wiedział, kiedy być czarującym, a kiedy zimnym i niedostępnym. Sporo rozmawialiśmy o kinie - na bieżąco śledził nowości. Ciekaw był opinii, dopytywał o zdanie.
Kiedyś upierałam się, że Agnieszka Holland zadebiutowała jako reżyserka „Aktorami prowincjonalnymi". Łagodnie wyprowadził mnie z błędu - z zachowaniem chronologii wymienił wszystkie wcześniejsze tytuły: „Obrazki z życia", „Wieczór u Abdona", „Zdjęcia próbne", „Niedzielne dzieci", „Coś za coś". Kiedy w czwórkę - z Basią Kosecką, Anitą Piotrowską i Wojtkiem Kocołowskim - jako młodzi absolwenci filmoznawstwa napisaliśmy „Panoramę kina współczesnego", z przejęciem podarowałam mu autorski egzemplarz. Ucieszył się, powiedział, że coś napisze. Nie napisał.
Z biegiem lat nasza znajomość przekształciła się w zażyłość, a ja pozostawałam pod jego niesłabnącym urokiem. Rozmowy telefoniczne przedłużające się o kolejny kwadrans, powieści czytane w maszynopisie, felietony odszyfrowywane z rękopisów. Odwiedziny w jego rodzinnej Wiśle, na detoksie w Krakowie, w Warszawie na Hożej. Zgoda na bycie ojcem chrzestnym mojego syna. Jerzy kibicujący z moim ojcem na stadionie Cracovii. Bliska mi kobieta, z którą połączyła go namiętność. Wiele miesięcy jego i mojego milczenia, potem przełamywanie lodów. Nie byłam pewna, czy mam prawo i czy warto latami cementowaną relację poświęcać dla jednej książki. Zastanawiałam się, czy zdobędę się na dystans - grunt pod uczciwą biografię - do jego stylu życia, systemu wartości, literatury. Czy odwołując się do co najmniej faktów z jego życia, nie poranię jego i jego bliskich? Czy nie naruszę tego, co bezcenne - dobra osobistego? Czy będę umiała wyznaczyć linię demarkacyjną między tym, co powierzone mi jako poufne, a tym, co będzie wolno mi obwieścić reszcie świata? I czy po wydaniu książki Jerzy nie wykasuje z furią, do której ma łatwy dostęp, numeru telefonu Kubisiowskiej.